Prokrastynacja stała się terminem ogromnie popularnym zarówno we wszelkiej maści poradnikach jak i książkach aspirujących do miana bardziej naukowych. Pełno jej na blogach, stronach internetowych, a co za tym idzie, w zwykłych rozmowach. Wokół prokrastynacji, jak każdego szerzej społecznie komentowanego zjawiska, narosło wiele stereotypów. Jedni są zwolennikami prokrastynacji, inni z kolei twierdzą, że została ona „sztucznie wymyślona” aby usprawiedliwić lenistwo co poniektórych. Przyjrzymy się więc bliżej temu zjawisku.
Czym prokrastynacja w ogóle jest? Wąska definicja mówi o zaburzonym wzorcu realizowania swoich zobowiązań polegającym na notorycznym czy wręcz nałogowym odkładaniu obowiązków na później. Gdy wiemy, że musimy wykonać pewną rzecz, aktywność czy plan, z niezrozumiałych przyczyn decydujemy się na postponowanie wymienionych, w nadziei, że następnego dnia (czy ogólniej- w innym czasie) zabierzemy się za ich realizację.
Nieoficjalnie zwana syndromem studenta, gdyż łatwo przedstawia się ten zaburzony wzorzec z użyciem procesu pisania pracy magisterskiej na ostatnim roku studiów. Zazwyczaj cały piąty rok student wie, że powinien przeznaczyć na napisanie pracy końcowej. Jednakże ten odległy termin (perspektywa całego roku) wydaje się tak odległa, że nie ma mocy sprawczej. Innymi słowy nie czujemy się zmotywowani, żeby zacząć, gdyż przecież „mamy czas”. Niestety wspominany czas ma to do siebie, że szybko mija, a prokrastynator orientuje się w pewnym momencie, że zamiast roku, ma już tylko osiem miesięcy na napisanie pracy. Dodatkowo koledzy i koleżanki z roku zaczynają rozmawiać o swoich tematach, porównują stopień zaawansowania swoich badań czy pierwsze postępy. Skrócony okres i uświadomienie sobie pewnego „pozostawania w tyle”, potęguje stres. „Jeszcze nic nie mam”. „Oni mają już tyle napisane a ja nic!”. Tak brzmią typowe dezadaptacyjna myśli, które jeszcze bardziej utrudniają podjęcie realizacji zobowiązania. W tym momencie, aby poradzić sobie z dominującym uczuciem lęku, wiele osób ucieka w zachowania zastępcze np. zamiast pisania magisterki angażujemy się bardziej w miejscu pracy bądź kompulsywnie sprzątamy dom. Oczywiście te aktywności przynoszą chwilową ulgę. Mamy poczucie, że coś przecież zrobiliśmy, przez moment nie mamy wyrzutów sumienia (czujemy zmęczenie, które nas dodatkowo usprawiedliwia), ale czas ucieka i okres na napisanie pracy skurczył się już do paru miesięcy. I dopiero wtedy prokrastynator zabiera się za pisanie.
Dlaczego tak się dzieje? Podany wyżej przykład nie ogranicza się jedynie do zadań trudnych (bądź co bądź magisterka do napisania łatwa nie jest) ale do większości zobowiązań. To pewien utrwalony stosunek do tego co musimy wykonać, niezależnie czy jest to coś skomplikowanego czy nie. Z psychologicznego punktu widzenia ogromne znaczenie odgrywa tu dzieciństwo. Osoby, które przejawiają skłonność do prokrastynacji często od najmłodszych lat były poddawane ścisłemu treningowi według modelu wychowania osiągnięciowego. To dorośli, którzy jako dzieci uczęszczali do kilku szkół równocześnie, którzy nie mogli nawet odpocząć jako dzieci, gdyż cały plan dnia od rana do nocy był szczegółowo zapełniony przez ambicje rodzicielskie. Konsekwencją takiego wychowania będzie ambiwalentny stosunek do zobowiązań- osoby te często posiadają dodatkowy rys perfekcjonizmu, gdyż nauczone przede wszystkim rywalizacji i osiągnięć, nie potrafią inaczej. Więc z jednej strony dalej będą poszukiwać w życiu dorosłym spełniania coraz to nowych wymagań, jednakże pozbawione rygorystycznej kontroli rodzicielskiej, będą podświadomie odczuwały zmęczenie, lęk i niechęć wobec każdego nowego zadania. To mechanizm błędnego koła: muszę robić coraz więcej i coraz lepiej (dlatego się angażuję w nowe projekty) ale tak naprawdę nie mam na to psychicznej siły. Czasem objawy tego napięciowego stanu prezentują się za pomocą psychosomatyki, czyli wszelkie bóle brzucha, zawroty głowy i problemy z apetytem i snem na samą myśl zagrażających terminów. Zauważając u siebie wspomniany wzorzec dobrze jest podjąć się współpracy ze specjalistą gdyż życie w ciągłym stresie, który sami niejako prowokujemy, jest ogromnie męczące.